poniedziałek, 14 listopada 2016

#9 RECENZJA: "November 9"


„Nigdy nie uda ci się odnaleźć siebie, jeśli zatracisz się w drugiej sobie”


Tytuł: November 9
Autor: Colleen Hoover
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 331
Moja ocena 10/10

Pewnie Was nie zaskoczę jeśli powiem, że Colleen Hoveer to moja ulubiona autorka, no ale nic nie poradzę na to, że tak uwielbiam jej powieści. Odkąd przeczytałam „Hopeless”, „Losing hope” i „Szukając kopciuszka” postanowiłam czytać wszystko co wyjdzie spod pióra Pani Hoover.

Okładka książki November 99 listopada to data, która zaważyła na losach Fallon i Bena. Tego dnia spotkali się przypadkiem i od tej chwili zaczynają tworzyć dwie historie: jedna to ich życie, drugą pisze Ben zauroczony swoją nową muzą. Choć los postanawia ich rozdzielić, to wzajemna fascynacja jest na tyle silna, że nie może pokonać jej ani czas, ani odległość. Co roku 9 listopada rozpoczyna kolejny rozdział historii - tej realnej i tej fikcyjnej. Gdy nieubłaganie zbliża się koniec powieści, szczęśliwe zakończenie wydaje się jedynie mrzonką, bo historia na papierze zaczyna różnić się od tej, w którą wierzy Fallon…


„November 9” to bardzo ciekawa, intrygująca i pomysłowo napisana powieść. Jej akcja trwa ok. 30 godzin, jednak ciągnie się przez sześć lat. Odpowiedź na pytanie czemu tak jest, nie jest zbyt trudna. Książka jest podzielona na sześć części i w każdej z nich jest opisany tylko jeden dzień, a mianowicie tytułowy 9 listopada. Czemu akurat ta data? I dlaczego ma ona aż takie znaczenie? Tego nie mogę powiedzieć, ponieważ byłby to zbyt wielki spojler.

Ciekawostką jest to, że w tej książce jest ukryty pewien wątek, który rozpoznają tylko ci, którzy czytali „Ugly love”. Co do fabuły to mogę jeszcze śmiało powiedzieć, że ta książka to istny emocjonalny rollercoaster. Po przeczytaniu około 100 stron miałam już za sobą pierwsze łzy i niekontrolowane wybuchy śmiechu. Przy Fallon i Benie nie można się nudzić.

Jednak tym co najbardziej mnie rozczarowało był bardzo przewidywany koniec. No nie oszukujmy się… Prawie każda książka Pani Hoover kończy się tym, że główna bohaterka odkrywa sekret głównego bohatera,  tuż przed tym jak miał on go jej wyjawić. Jednak w momencie gdy w końcu poznałam tajemnicę Bena po prostu mnie zamurowało. Patrzyłam się w tę książkę jak sroka w gnat i nie mogłam zrozumieć jak to w ogóle jest możliwe.

Co do bohaterów. Nie mogę nie wspomnieć o tym, że postać Bena zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. No ale co ja mogę na to poradzić? W końcu jestem dziewczyną. I nie chodzi o to, że Fallon była irytująca, czy coś w tym stylu. Wręcz przeciwnie, moim zdaniem była bardzo intrygująca i nietuzinkowa. W niektórych sytuacjach sądziłam, że postąpi tak jak większość typowych bohaterek literackich, ale ona mnie zaskakiwała i twardo trzymała się swoich zasad i przekonań.
Tym co najbardziej mnie zaskoczyło było to, że Ben został wykreowany na bardzo uczuciowego mężczyznę, ponieważ w większości powieści New Adult/ Young Adult mamy do czynienia z twardym, tajemniczym, często oschłym i upartym „samcem alfa”. Moim zdaniem jest to ogromy plus tej książki, ponieważ osobiście uwielbiam taki charakter u męskich bohaterów.

Moim zdaniem ta książka jest jedną z najlepszych książek w 2016 roku i zdecydowanie znajdzie się na liście moich dziesięciu ulubionych książek.
Jeśli lubicie książki z gatunku Young Adult/New Adult, które zafundują Wam emocjonalny rollercoaster to ta książka jest jak najbardziej dla Was. Z tego co czytałam na innych blogach to spodobała się nawet osobom, które nie przepadają za tego typu książkami.


Jeśli ktoś z Was już czytał tę książkę to chętnie przeczytam Wasze opinie. ;)


1 komentarz:

  1. Opis mnie zbytnio nie zachęcił, ale po twojej recenzji, może ją przeczytam. :D

    OdpowiedzUsuń